0

Kłamstwa, kłamstwa – wszystko kłamstwa

Jest tak samo jak na początku. Ponownie zmuszeni jesteśmy Was okłamać.

Kiedy piszę te słowa już od dawien dawna nie jesteśmy nawet blisko granic Tajlandii. Jemy polskie jedzenie, w polskim mieście i tęsknimy. Ale to może właśnie najlepszy moment (raczej nie), by dokończyć ten blog, relacją z dwóch ostatnich dni i garstką zdjęć? No cóz… czemu nie. Należy kończyc to, co się rozpoczęło. Więc do dzieła. Raz.

 

Dwa.

 

Trzy.

Nie znaleźliśmy lokalnej kawy. Nie znaleźliśmy nic. Wszystko wieczorem jest w Pai zamknięte, a nas zaskoczył CHŁÓD! Po deszczu temperatura spadła do 20 stopni i zmuszeni byliśmy założyć bluzy. Wszyscy lokalnie przebywający tu ludzie również schowali się wewnątrz. Znaleźliśmy więc otwarty bar gdzie bawiliśmy się z psem i wypiliśmy po piwku i wróciliśmy do domu.

Drugi dzień w Pai okazał się niemniej udanym. Nasze ubrania zaczęły się kończyć i, chociaż to może lekka głupota rodzić pranie przed samym wyjazdem, postanowiliśmy zajechać do naszej znajomej pralki na środku drogi i wrzucić do niej ubrania. Zegarek wykazał 45 min więc uznaliśmy, że się troche przejedziemy – wszak skuter wynajęty mieliśmy na dwie doby. Obraliśmy więc losowy kierunek i wkrótce wyjechaliśmy Pai. Po drodze minęliśmy lokalne lotnisko. Wielkości hm… no troche większe od mojej głowy, ale wciąż nie za duże.

001

002

Ścieżka z Pai wiodła nas przez kręte drogi wiejskie – ogólnie nie mijaliśmy za wiele zabudowań, a raczej pola uprawne i małe skupiska domków. No i krówki.

003

Wkrótce zza któregoś z kolei pagórka i zakrętu wyłoniła się świątynia. Postanowiliśmy to zbadać.

004

005

To był naprawde upalny dzień. Pamiętam, że kask po chwilowym trzymaniu go w ręku robił się całkowicie gorący w środku.

U wejścia do świątyni z dwóch stron strzegły jej smoki. W oko każdego można wkręcić żarówkę. Wyjątkowo nas to wtedy ucieszyło.

006

Wnętrze:

007

Nasz skuter topi się w słońcu:

008

Po krótkim spacerku po terenie świątyni, gonieniu ważek i przeglądania się w małych oczkach wodnych postanowiliśmy wrócić do miasta, by zobaczyć jak się ma nasze pranie.

Na miejscu okazało się jednak, że z jakiegoś powodu dodało sobie jeszcze 20 minut. Postanowiliśmy więc pozostać niepokonanymi i poszukać tej lokalnej kawy.

011

To co widać przede mną na zdjęciu to cukierniczka z sześcioma rodzajami cukru. W kafejce byly tylko 3 stoliki i 3 różne kawy do wyboru – do każdej z nich dołączona była instrukcja jak należy ją przyrządzić i pić.

O upale w Pai świadczyć mogły włączone w wielu miejscach zraszacze (umiejscowione na dachach).

012

Po odebraniu prania wyruszyliśmy na poszukiwanie drugiego wodospadu, na który pod żadnym warunkiem ne można się wspinać.

013

I udało nam się go znaleźć 🙂

014

wzorem innych, zgromadzonych tu w upalny dzien ludzi, postanowiliśmy rzecz jasna wspiąć się na górę. Nie zatrzymaliśmy się jednak tam, gdzie większość i poszliśmy jeszcze dalej w górę.

015

016

 

Nie byłabym sobą jakbym nie zaliczyła potężnej gleby na samą dupę, ale dziewczynka, która była prawie na samej górze z ojcem pomogła mi wstać. Używała zresztą wodospadu jak zjeżdżalni.

017

Jeszcze troche dalej znaleźliśmy miejsce, skąd nie dało się już iść wyżej. Tutaj też zanużyliśmy się w wodzie.

018 019

Woda była niewyobrażalnie zimna. Było w końcu rześko i przyjemnie. Dziewczynka i Pan bardzo się wydawali cieszyć z naszego towarzystwa i tego, jak się krzywimy wchodząc do wody.

Po tym kiedy plumkanie już nam się znudziło, wsiedliśmy z powrotem na skuter i pojechaliśmy do chińskiej wioski, by zobaczyć ją za dnia. Oto kronika mijanych po drodze kur (TE KURCZACZKI BYŁY TAKIE MALUSIE!!)

020

021

022

 

Przed nami jechała super kochana rodzinka. Nawet nam machali!

023

 

Wkrótce odnaleźliśmy wioskę chińską. Okazało się, że obchodzono tu jeszcze wczoraj święto jednej bogini (stąd darmowy wege posiłek).

024

025

 

Posiadłość niedaleko miejsca gdzie jedliśmy. Były tu konie i kluchy.

026

027

 

Po tym, kiedy pogoniły nas widoczne wyżej psy zorientowaliśmy się, że jesteśmy na terenie prywatnym. Pojechaliśmy więc na obiad i herbatę (o któej można się trochę naczytać). Miejsce było opustoszałe.

028

Niedługo miało zachodzić słońce. Przy obiedzie postanowiliśmy zaraz potem jechać na zbocze okolicznej góry, z której na Pai patrzy biały posąg Buddy – uznaliśmy, że to idealne miejsce na oglądanie zachodu słońca. Pojechaliśmy więc tak wysoko, jak tylko się dało. Potem przeszliśmy kilka krętych w górę ulic i ścieżek, aż w końcu dotarliśmy do schodów, prowadzących do samego Buddy.

029

A tu sam posąg.

030

Widoczek.

031

Ja zasnęłam na górze. T obudził mnie już na sam zachód.

045

032

033

Po tym, kiedy zrobiło się już ciemno, zeszliśmy na dół i  udaliśmy się do miasta ostatecznie pożegnać Pai. T nakarmił bezdomne tajskie psy.

034

Posłuchaliśmy ulicznych muzyków.

035

 

Ja zjadłam najlepsze burgery w Pai (robione przez Koreańczyka, który chyba polubił nas tak samo jak my go — bardzo sie ucieszył z origami!):

046

Wypiliśmy kilka piwek w rastabarze rozmawiając z kanadyjczykami i tajem i wkrótce podreptaliśmy do hotelu na odpoczynek.

Rano oddaliśmy skuter, zjedliśmy szybko śniadanie, wylogowaliśmy się z Hotel Pailifornia i grzecznie czekaliśmy na busa. W drodze powrotnej bawiliśmy się znakomicie licząc zakręty, T nawet się zdrzemną i dwa razy ktoś wymiotował. SUKCES!

Potem lot z Chiang Mai do Bangkoku, nieudana wycieczka na cmentarzysko pociągów, a potem zakupy. Wieczorem udaliśmy się (już od Jenny – dostaliśmy pokój na dachu! oglądaliśmy życie uliczne z góry jak króle!) na niedaleko umiejscowiony most Ramy III (lub VIII nie pamiętam po tak długim czasie). Napiliśmy się przy nim piwka i oglądaliśmy najdziwniejsze karaoke na świecie… Most jest fenomenalny.

036

037

039

040

 

Taki budyneczek obok.

038

Wkrótce zrobiło się późno, więc udaliśmy się na spoczynek, by nie zmarnować ostatniego dnia w Tajlandii.

T nie wziął bluzy.

T musiał kupić bluzę.

Udaliśmy się więc do centrum zakupów, by znaleźć bluzę dla T.

041

Cały dzień spędziliśmy biegając po sklepach. Znaleźliśmy bluzę i trochę prezentów. Zjedliśmy samosa z ostrym sosem. Było cool. Powoli żegnaliśmy już wszystko co zobaczyć tylko mogliśmy. Na naszej liście pozostała jednak ostatnia atrakcja. Dzielnica czerwonych latarnii.

042

Gdzie spędziliśmy dość dużo czasu i widzieliśmy dziwne rzeczy. Polecamy? Ok. Polecamy.

Rano wynieśliśmy się do Jenny, żegnając się ze zniewolonymi mopami:

044

I tym co tak bardzo zszokowało T jak pierwszy raz byliśmy w Bangkoku:

043

Tak, w środku jest człowiek.

Tak, on tak jeździ.

BARDZO TĘSKNIMY ZA TAJLANDIĄ.

Jedźcie tam koniecznie. My pewnie też tam kiedyś wrócimy, o ile na liście nie będziemy mieć miejsca, w którym jeszcze nie byliśmy.

Over and out.

g&T